Dekoracyjna taca na stół i nie tylko – pomysły na ciekawą aranżację
Po wyborze dekoracyjnej tacy na świece czy stół przychodzi pora, by stworzyć jej aranżację. W naszej galerii zdjęć znajdziesz wiele... Czytaj więcej
Felieton Filipa Springera, reportera i fotografa, autora książek poświęconych przestrzeni i architekturze.
Większość historii da się opowiedzieć na podstawie odpowiedzi na ten sam zestaw uniwersalnych pytań. To one bowiem opisują nasze życie i nasze potrzeby. Mi jednak niepotrzebna jest żadna lista. Od kilku lat nie robię takiej nawet w swojej głowie, nie mówiąc już o spisywaniu czegokolwiek. Z moimi bohaterami chcę po prostu porozmawiać, umawiając się z nimi, nie używam słowa wywiad. Tak jest normalniej. Ale czasem ludzie nie są zbyt gadatliwi – to nic złego. Po prostu wyrażają się precyzyjnie i zwięźle. Wtedy ja mam mniej czasu na wymyślenie kolejnego pytania. To jedyny problem.
Cukiernica
Tamta cisza przytrafiła mi się, gdy zbierałem materiały do ”13 pięter”, książki poświęconej problemowi mieszkaniowemu w Polsce. Chciałem w niej pisać o kredytach, frankach szwajcarskich, najemcach, kamienicznikach, reprywatyzacji, spółdzielniach i ustawach. O wszystkim, co utrudnia Polakom zaspokojenie jednej z najbardziej podstawowych potrzeb w życiu człowieka –
potrzebę mieszkania. Dziewczyna, do której trafiłem tamtego dnia, nie miała nawet trzydziestki. Wzięła kredyt na spółkę z matką i zamierzała go spłacać niemalże do siedemdziesiątki. Opowiedziała mi o tym w kilku zdaniach. Potem zamilkła.
– No dobrze, to powiedz mi może… – rzuciłem w końcu, ale od razu zawiesiłem głos, żeby zyskać na czasie. I wtedy, w ostatniej chwili, w najdalszym zakątku mojej pustej w tamtej chwili jak Arktyka głowy, zapalił się malutki, niepozorny ognik. Pobiegłem w jego stronę i skończyłem pytanie: …co musi być w pomieszczeniu, żebyś ty je nazwała domem?
Była tym chyba zaskoczona, wcześniej rozmawialiśmy o wizycie w banku, o deweloperach, jej zarobkach. Wyprostowała się na krześle, przez chwilę szukała w głowie odpowiednich słów, błądziła wzrokiem po stole.
A potem powiedziała:
– Cukiernica. To jest taki niepotrzebny przedmiot, prawda? A mi było wstyd, że jej nie mam. Kiedy ktoś do mnie przychodził i chciał sobie osłodzić herbatę, to stawiałam ten okropny wór z cukrem. Ale te ciągłe przeprowadzki… cukiernica to jest takie coś, co się może stłuc, zniszczyć, trzeba by ją zawijać w jakiś papier, troszczyć się o nią. No i dopiero jak osiadłam, to sobie kupiłam cukiernicę.
Tamta cisza, przerywające ją pytanie i nieoczekiwana odpowiedź uzmysłowiły mi wielką moc prostych pytań. Zrezygnowałem z rozmowy o kredytach, umowach i bankach. Zacząłem pytać po prostu, czym dla ludzi jest dom. Tak napisałem tamtą książkę.
Zestaw
Reporterzy żyją z zadawania pytań i wysłuchiwania udzielonych na nie odpowiedzi. Do tego to wszystko się tak naprawdę sprowadza: trzeba znaleźć odpowiedniego człowieka, zadać mu dobre pytania i uważnie wsłuchać się w słowa, które padną później. A potem to co się usłyszało, napisać.
Gdy się nad tym głębiej zastanowić, to dwa pierwsze elementy tej procedury są najprostsze (znaleźć człowieka, zadać pytania). Tak jak każdy pisarz ma do napisania przynajmniej jedną książkę, tak każdy człowiek ma do opowiedzenia przynajmniej jedną historię. A wydobyć ją można przy pomocy z grubsza tego samego zestawu pytań. To te, które od czasu do czasu każdy z nas musi sobie zadać. Kim jestem? Skąd jestem? Czego chcę? Czego się boję? Co mi się w życiu udało, gdzie poniosłem porażkę? Z czego jestem dumny? Na czym mi zależy? Czym są dla mnie dom, szczęście, rodzina, przyjaciele? Jak chcę żyć?
W kontekście osobistych losów, historii i Historii, wydarzeń czy problemów odpowiedzi na te pytania oczywiście się różnią. To jednak przy ich pomocy możemy konstruować opowieści. Dlatego pisanie i czytanie reportaży może być tak pasjonujące. Najnormalniejsza z pozoru opowieść, wydobyta w umiejętny sposób, staje się uniwersalną, pouczającą przypowieścią.
Moszczenie
Użyteczność tych pytań wykracza jednak daleko poza reporterską praktykę. Odpowiedzi na nie szukają także ci, którzy próbują nam coś sprzedać, ale też ci, którzy projektują przestrzeń, w jakiej żyjemy. Przynajmniej ta odpowiedzialna część z nich. Pod koniec lat pięćdziesiątych Warszawska Spółdzielnia Mieszkaniowa postanowiła wybudować w dzielnicy Rakowiec osiedle mieszkaniowe. Do współpracy władze spółdzielni postanowiły zaprosić kilku architektów. Wśród nich byli Zofia i Oskar Hansenowie, jedno z najciekawszych architektonicznych małżeństw polskiego
powojnia. Mieli zaprojektować na Rakowcu dwa bloki. W odpowiedzi na to zadanie zaproponowali władzom spółdzielni, że ich rola powinna sprowadzać się do projektowania przestrzeni wspólnych i wyznaczenia w obrębie bloków odpowiednich, ” przydzielonych” przyszłym mieszkańcom metraży. Ludzie – argumentowali Hansenowie – sami najlepiej wiedzą, jak chcą mieszkać, w ilu pokojach i z jakim ich wyposażeniem. W takiej postawie przejawiał się utopijny hansenowski optymizm (który ostatecznie stał się przyczyną wielu nieporozumień związanych z ich projektami), ale też przekonanie, że człowiek w przestrzeni sam się ” umości” (uwielbiali to stwierdzenie). Całe szczęście spółdzielnia była ciut bardziej (ale nie nazbyt) sceptyczna.
Mieszkania miały być jednak przez architektów zaprojektowane. Hansenowie odwrócili więc monetę. Postanowili każdy projekt wnętrza (i jego wyposażenia) dokładnie konsultować z jego przyszłym lokatorem. Stronili jednak od architektonicznych i wnętrzniarskich fajerwerków, byli piewcami architektury normalnej, czyli takiej, która po prostu odpowiada na potrzeby mieszkańców, jest tym, do czego ma służyć. Przeprowadzili więc wywiady z wszystkimi spółdzielcami. Jeden z mężczyzn
zwierzył się im, że po obiedzie lubi sobie uciąć drzemkę, a z wersalki w swoim obecnym mieszkaniu widzi drzewa, co jest widokiem przyjemnie kojącym. Architekci zaprojektowali więc jego przyszłe mieszkanie w taki sposób, że przy wezgłowiu (przyszłej) wersalki wybite było małe okienko, żeby w nowym miejscu jego mieszkaniec mógł się nadal cieszyć widokiem drzew. W innym przypadku projektując mieszkanie dla krawcowej, wyszli naprzeciw jej utrapieniom związanym z przeciągami. Po jej obecnym mieszkaniu pałętały się skrawki materiałów, chciałaby tego uniknąć w przyszłej lokalizacji. Hansenowie tak zaprojektowali jej mieszkanie, by przeciągi dało się łatwo wyeliminować, a skrawki nie fruwały. Chodziło o proste rzeczy, więc zadawali w wywiadach proste pytania. Kim jesteś? Czego chcesz? Czego się boisz? Na czym ci zależy? Czym są dla ciebie dom, szczęście, rodzina, przyjaciele? Jak chcesz żyć? W odpowiedzi słyszeli: przeciąg, widok na drzewa, wersalka, kuchnia, pokój, szafa, stół, biurko, krzesło. Żeby usiąść, żeby się przespać, popracować, odpocząć. Po prostu i normalnie.
W świecie talizmanów
Rzecz jasna we wczesnym PRL-u takie podejście musiało utknąć w siermiędze. Spółdzielnia, dla której pracowali Hansenowie, rozdzieliła te pieczołowicie skonsultowane mieszkania według swojego widzimisię. Nikt nie dostał tego, które było dla niego przeznaczone. Liczył się tylko metraż i koniec. W tamtej postawie architektów uzewnętrznia się jednak podejście, które gdzieś nam się w międzyczasie, jeśli nie zapodziało, to przynajmniej mocno zatarło. Przedkładało ono potrzebę i odpowiedź na nią, nad formę. Tej ostatniej jednak nie porzucało, nawet w ramach skromnych możliwości materiałowych tamtego czasu.
Dopiero potem architektura i wnętrze obrosły znaczeniami – dziś przekonuje się nas, że mają one wyrażać status, osobowość, manifestiwać (bądź skrzętnie kryć) naszą majętność, zainteresowania i jeszcze tysiąc innych rzeczy. Budynki muszą być ” ikonami”, bo jeśli nie, to po co wydawać pieniądze na architekta. Wnętrza mają opowiadać historie, zamiast po prostu służyć. Przedmioty codziennego użytku stały się zaś talizmanami, przy pomocy których zaklinamy rzeczywistość, zamiast sobie z nią radzić. Tymczasem dobrze zaprojektowane przedmioty, tak samo jak wnętrza i budynki, służą po prostu do prozaicznego kontaktu człowieka z przestrzenią i materią. To przy ich pomocy realizujemy swoje przestrzenne i materialne potrzeby. Marcin Wicha, autor znakomitej książki ” Jak przestałem kochać design” projektowanie stawiające na pierwszym planie te właśnie potrzeby rozpatruje nawet w kategoriach jednego z podstawowych ludzkich praw. Mamy prawo nie klękać przed biletomatem, żeby wyjąć z niego bilet. Mamy prawo siedzieć na krześle, które jest tylko i aż wygodne, bo służy do siedzenia. Mamy też prawo mieszkać w mieszkaniu, które nie opowiada żadnej historii i niczego nie manifestuje. Po prostu nam służy, realizuje nasze podstawowe potrzeby. Jest supernormalne w tym najlepszym ze swoich znaczeń.
Reporter i fotograf. Autor książek poświęconych przestrzeni i architekturze. Stypendysta Narodowego Centrum Kultury i Fundacji Herodot im. Ryszarda Kapuścińskiego. Nominowany do najważniejszych nagród literackich w kraju. Jego książki tłumaczone są na angielski, niemiecki, rosyjski i węgierski.